„Pośród ocalonych w metrze są tacy, którzy marzą o powrocie na powierzchnię – kiedyś, kiedy obniży się poziom radiacji. I nie tracą nadziei na inne życie…”
Jestem wiernym i zdeklarowanym miłośnikiem cyklu Uniwersum METRO 2033, zapoczątkowanego przez Dmitryja Glukhovsky’ego (a później powielanego w wielu rożnych odsłonach, miejscach i formach) i jak zapewne wielu, z niecierpliwością czekałem na wieńczący całość tom trzeci, zatytułowany „Metro 2035”. Czy mi się spodobał. Tak.
Owszem, zabrakło mi trochę tej przysłowiowej iskry, która rozpali czytelniczy ogień, który oświetlać będzie kolejne rozdziały podroży przez spowite w mroku moskiewskie metro. Lekko zdziwił mnie też fakt (a sądzę, że nie tylko mnie) powrotu Artema, głównego bohatera tomu pierwszego, uśmierconego już przez autora – dodajmy, ale ten akurat literacki zabieg, wraz powrotem innych znanych nam postaci, jestem w stanie zrozumieć i w pełni zaakceptować. Wrócił zresztą znacznie odmieniony, jego kreacja jest pełniejsza, dojrzalsza i poszerzona o pewną istotną z punktu widzenia powieści psychologiczno- filozoficzną nutę. Po raz kolejny jest naszym przewodnikiem po tym przerażającym i wynaturzonym post-apokaliptycznym świecie i to nadal jego emocje, tęsknoty, nadzieje czy złudzenia udzielają się nam wszystkim. Z racji braku, w tej konkretnej odsłonie, zmutowanych istot (choć, prawdę mówiąc, specjalnie mi ich jakoś nie brakowało) cały ciężar dotyczący fabuły i akcji, oraz jasno określonego klimatu spoczywa na ludziach, którzy, niestety, coraz mniej zasługują na to zaszczytne miano.
Czytając zawarte w lekturze treści a zwłaszcza przyglądając się określonej strukturze stosunków panujących w moskiewskim metrze, trudno nie odnieść wrażenia oraz uciec od analogii dotyczących życia we współczesnej autorowi putinowskiej Rosji (do której jego krytyczny stosunek jest ogólnie znany) oraz sposobu w jaki ogranicza ona czy kontroluje swobody i niezależności obywatelskie oraz wyznacza autokratyczne kierunki zmian. Mimo pewnej dozy niedosytu, wynikającego z moich własnych nadziei (takich czy innych) związanych z powieścią, czasu, który z nią spędziłem nie uważam za stracony, gdyż naprawdę miło było, po tak długim okresie czasu, zanurzyć się w mrocznych i niebezpiecznych czeluściach podziemnej stolicy.
Kolejna dobra, poczytna lektura, której, fanom Uniwersum, oczywiście polecać nie muszę, Wszystkim innym zaś proponuje, mimo wszystko, rozpocząć przygodę z cyklem od części pierwszej, aby złapać odpowiedni kontekst.