Archive for grudzień, 2015

Mariusz Urbanek „Wieniawa. Szwoleżer na pegazie”

„Długo błądził i włóczył się po życiu, nie mogąc ani przystać do solidnego lekarskiego fachu, ani dość na serio wsiąść się do malowania, ująwszy po raz pierwszy w swoje ręce muzealną, ale prawdziwą, polska beliniacką szablę- poczuł nagle, że on właśnie, on przede wszystkim jest urodzonym ułanem polskim, że całe dotąd jego życie  było błądzeniem do tego nieosiągalnego, ale tak nagle odkrytego  przeznaczenia, że wszystkie  jego zalety  i – co również ważne – wady są to te właśnie, których trzeba, by być ułanem polskim, by z pieśnią czy żartem na ustach, manierką i dziewczyną w myśli, szablą przy boku wieść owo życie zbratane ze śmiercią[…]”  Jan Lechoń

Był, ponad wszelką wątpliwość,  jedną z najbarwniejszych, najciekawszych i najbardziej fascynujących postaci polskiego XX- lecia międzywojennego.

Gen. Bolesław Wieniawa –Długoszowski – pierwszy ułan II Rzeczypospolitej, adiutant i przyjaciel Józefa Piłsudskiego, lekarz,  legionista, dyplomata, wolnomularz, poeta, malarz, ulubieniec artystycznej Warszawy,  hulaka, skandalista, wielbiciel koni i płci niewieściej (w tej właśnie kolejności). Człowiek wielu talentów i pasji, którego spuścizną (oprócz tej historycznej)  stały się   niezliczone opowieści, powiedzonka,  anegdoty i satyry, które, z czasem, żyć zaczęły swoim własnym życiem.  Był, jakbyśmy powiedzieli to dziś, ikoną swoich czasów,  symbolem pewnego kawaleryjskiego etosu, co w połączeniu ze  zdecydowanie nietuzinkową i nieszablonową osobowością, powodowało iż  rozbudzał emocje (czasami skrajne) zarówno za swojego  życia jak i po śmierci.

„Pozostała po nim legenda beniaminka Warszawy, malowniczego bywalca knajpek i kabaretów, arbitra elegancji i wdzięku, niestrudzonego uwodziciela i pojedynkowicza. Pozostał słynny bon mot: „Skończyły się żarty zaczynają się schody” (chodziło o zakład iż uda mu się wjechać po  schodach na koniu na pierwsze piętro hotelu Bristol. Wjechał…)

Mimo wieloletnich starań, czynionych przez  powojenne, komunistyczne władze i czarną PRL-owską  propagandę,  jego postać zawsze przebijała się gdzieś do naszej świadomości, czy to w charakterze wspomnień, naukowych opracowań, dotyczących okresu sanacyjnych rządów czy też  biografiach Józefa Piłsudskiego i jego najbliższych współpracowników.

Prezentowana tu książka Mariusza Urbanka „ Wieniawa. Szwoleżer na pegazie” stanowi  próbę, może, nie tyle odmitologizowania osoby Wieniawy –Długoszewskiego (bo już za życia stał się legendą),  lecz ukazania jego zupełnie innego, mniej eksponowanego publicznie oblicza.  Gorącego patrioty, zasłużonego i wielokrotnie odznaczanego  w bojach żołnierza polskiego, cieszącego się uwielbieniem i szacunkiem podkomendnych  dowódcy, uzdolnionego  dyplomaty i zaufanego Marszałka (to właśnie jemu powierzył on niezwykle ważną  i delikatną w swojej istocie misje, w której proponował Francji prewencyjne uderzenie na wyłamujące się z dyktatu wersalskiego, hitlerowskie Niemcy). Człowieka, dla którego honor, przywiązanie  do tradycji a nade wszystko umiłowanie, tak z trudem odzyskanej ojczyzny było dobrem nadrzędnym, któremu hołdował całe swoje życie (co przyznawali z niechęcią nawet jego polityczni  oponenci).

Lektura ukazuje  koleje jego losów, od lat najmłodszych aż  po tragiczną,  samobójczą śmierć w lipcu 1942 roku, szczególny nacisk (co oczywiście, zrozumiałe) kładąc na  ważne dla naszego kraju wydarzenia, których był uczestnikiem czy też bezpośrednim świadkiem: służba w legionach, kryzys przysięgowy, odzyskanie niepodległości, wojna polsko-bolszewicka,  bitwa warszawska, przewrót majowy, rządy sanacji,  ambasadorstwo w Rzymie, nominacja prezydencka w 1939 roku…

„Wieniawa przez swoje umiłowanie  ułańskiego życia, przez swoje umiłowanie wolności, niechęć do przymusu, chęć zatrzymania swojej cudownej młodości przegrał – dlaczegoż tego nie powiedzieć?- swój wielki los w polskim życiu, los do którego wszystko go przeznaczało: jego zdolności niebywałe, instynkt ludzi, znajomość świata, czar niezrównany. Do tego losu sposobił go Piłsudski, zazdrościli mu go przyjaciele, on jeden mu się opierał, chcąc być tylko ułanem […]”.
 Mnie osobiście zainteresowały najbardziej  fragmenty jego  działalności  dotyczące czasów  rozbiorowych  (Pierwsza Kompania Kadrowa, Polska Organizacja Wojskowa,  aresztowanie i uwięzienie na Łubiance) oraz ostatni  rozdział życia, w którym, mimo ostracyzmu nowych polskich władz na obczyźnie, skupionych wokół Władysława Sikorskiego (obwiniających obóz dawnych piłsudczyków o  klęskę  Rzeczypospolitej w Kampanii Wrześniowej) po raz kolejny, próbował włączyć się w dzieło walki o niepodległość  Polski. Te dwa fragmenty jego życiorysu, niczym  symboliczna klamra zamyka kolejne etapy jego burzliwego życia, którym spokojnie obdzielić by można co najmniej  kilku osób.

 Bo niby tytułowy szwoleżer na pegazie, Bolesław Wieniawa-Długoszowski z całą pewnością  wznosił się ponad przeciętność.

Mariusz Urbanek  prezentując nam swojego bohatera przybliża nam również bardzo interesujący świat dwudziestolecia międzywojennego (ze wszystkimi jego za i przeciw) przywołując niekiedy zapomniane czy mało znane fakty z jej oblicza, które poruszały i rozpalały wówczas polską opinię publiczną. Warto na nowo je odkrywać i w tym prezentowana tu  książka na pewno nam pomoże. Bardzo polecam.

 

 

 

 

 

 

Baader-Meinhof

Wstrząsająca historia niemieckiego terroryzmu lat 70-tych i 80-tych.

Richard Pipes ”Czerwone imperium”.

 „Genezy ruchów narodowych, które wyłoniły się  podczas rewolucji rosyjskiej, należy szukać w okresie caratu. Jednak takie ich cechy jak antyrosyjskość i separatyzm, były bezpośrednim skutkiem politycznego i społecznego przewrotu, który nastąpił już po upadku starego systemu”.

Szeroki wachlarz zagadnień, związanych  zarówno  z carską jak i bolszewicką Rosją, powoduje iż dla ogromnej rzeszy historyków i pisarzy próbujących zmierzyć się z tą problematyką, staje się ona niewyczerpanym źródłem badań, przybliżających nas stopniowo do zapełniania wielu, mimo upływu dekad,  białych plam na jej obliczu.  Jednym z nich jest bez wątpienia uznany autor, licznych związanych z tą tematyką  publikacji („Komunizm”, „Rosja Carów”, „Rosja Bolszewików”, „Krótka historia rewolucji rosyjskiej” i wielu innych), Richard Pipes.  Nakładem wydawnictwa MAGNUM ukazała się właśnie jego najnowsza pozycja, zatytułowana ”Czerwone imperium. Powstanie Związku Sowieckiego”.

Tym razem ten znany pisarz podjął się wnikliwej analizy powstania bolszewickiego państwa, rozpatrując  je z pozycji (dość rzadko prezentowanej w tak szczegółowej formie  i kontekście), wątków  narodowych i etnicznych. Pokazuje nam  jak rodząca się komunistyczna dyktatura rozgrywała owe wątki, manipulując masami, wykorzystując historyczne zaszłości, wzajemne animozje, spory graniczne, zależności gospodarcze i handlowe, różnice wynikające z uwarunkowań kulturowych i religijnych, popierając antyrządowe opozycję, posługując się szantażem, politycznym mordem, organizując czystki…itd. Jak nie przebierając w środkach godziła się na, częstokroć zupełnie sprzeczne z głoszonymi ideami, tymczasowe polityczno- wojskowe układy i mariaże (dla ich sygnatariuszy kończyły się one najczęściej tragicznie) mające w zamyśle tylko jeden, jedyny cel – zdobycie  pełnej władzy.

„Bolszewicy od dawna szykowali się do rewolucji i wiedzieli co zrobić z władzą po jej zdobyciu. Działacze narodowi tego nie wiedzieli, nie mieli okazji, aby dorobić się ideologii i własnych partyjnych kadr.  Po 1917 roku w łonie ruchów narodowych istniały głębokie różnice między nurtem konserwatywnym, liberalnym a radykalnym, przez co brakowało im jedności koniecznej do sprawnego działania. W krytycznych chwilach pozycje rządów narodowych, które powstały na kresach, osłabiały różnice zdań miedzy różnymi grupami zjednoczonymi pod narodowym sztandarem. Inna słabość narodowców polegała na tym, że nie potrafili, a niekiedy także nie chcieli, pozyskać sobie przeważnie rosyjskiej i zruszczonej ludności miejskiej na kresach”

Wszyscy, naturalnie, znamy (mniej lub bardziej) krwawą historie bolszewickiego przewrotu, upadku cara Mikołaja II i systemu sprawowanych przez niego rządów oraz  okrucieństwa kilkuletniej, rosyjskiej wojny domowej. Całkiem nieźle kojarzymy głównych aktorów tego dramatu (Lenin, Stalin, Trocki, Kołczak, Denikin, Kiereński), ważniejsze daty oraz towarzyszące im wydarzenia.

Kto jednak z nas może cokolwiek powiedzieć (poza kilkoma ogólnikami) o  próbach wybicia się na niepodległość i niezależność, które dokonywały w wielu regionach rozpadającego się carskiego imperium, na bazie powstających tam narodowych rządów oraz  podejmowanych przez nich działań: Białoruś, Azerbejzanm, Armenia, Gruzja, Ukrainia (tu ze względu na kontakty z Polską, nasze wiedza jest ciut większa), Krym, Turkmenistan,  Dagestan, Baszkiria, kazasko –kirgijskie stepy itd.

„Po rewolucji październikowej wybuchł na kresach konflikt miedzy bolszewikami a działaczami narodowymi, ci pierwsi bowiem zlikwidowali instytucje polityczne tych drugich. Skończyło by  się to zapewne trwałym zerwaniem miedzy nimi, gdyby nie przywódcy białych, którzy praktyczne wepchnęli narodowców w obcięcia bolszewików. Biali generałowie nie doceniali znaczenia ruchów narodowych, nie rozumieli, że mogą oni udzielić im pomocy w walce z komunistami”.

Treści, które przedstawia nam Richard Pipes  w swojej publikacji ukazane są w sposób niezwykle rozbudowany, podparty ugruntowaną wiedzę  z bardzo charakterystyczną dla autora dbałością o szczegóły opisywanych zagadnień i zjawisk. Przekazuje  czytelnikowi wiedzę o wielu, mało znanych  wydarzeniach i faktach tego okresu, będących uzupełnieniem  wstrząsającego obrazu  XX- wiecznej Rosji, stojącej na dziejowym, polityczno-społecznym rozdrożu.

Książka ”Czerwone imperium. Powstanie Związku Sowieckiego” jest pozycją bardzo pomocną w zrozumieniu historycznych procesów, które pozwoliły zwolennikom Lenina zdobyć szczyty władzy absolutnej,  na zawsze zmieniając oblicze Europy i Świata.

I mała dygresja. My współcześni, jak nikt inny, mamy okazje być świadkami  tego jak sprawdza się stare przysłowie o historii, która zawsze kołem się toczy. Żywioły narodowe, o której traktuje omawiana tu pozycja, mimo brutalnych i bezpardonowych prób zniszczenia ich przez  sowieckie państwo, przetrwały i stały się podwalinami (po upadku ZSRR) nowo powstałych niepodległych państw. Zdecydowanie polecam.

Artur Szrejter „Herosi mitów germańskich”. tom I

„Usiądźcie bliżej paleniska i posłuchajcie opowieści z dawnych czasów o sławnym rodzie Wölsungów. Saga rozpoczyna się od historii o człowieku zwanego Sigi”

W porównaniu z mitologiami grecką czy rzymską,  które są  nam doskonale znane i z którymi obcujemy od lat najmłodszych  (ich wkład oraz wielowiekowa obecność jest wyraźnie zarysowana w literaturze, sztuce, kulturze i szeroko pojmowanej pop-kulturze) sfera duchowości i wierzeń ludów germańskich, celtyckich czy słowiańskich, znacznie bliższych nam przecież geograficznie i historycznie, nadal jest nam bardzo mało znana.

Dzieje się tak z wielką i niepowetowaną stratą dla nas wszystkich, gdyż nieprzebrane bogactwo treścią, wpisane w bogatą, wielobarwną kreacja mitycznego świata, pełnego bogów, herosów, olbrzymów, karłów, wiedźm oraz  wszelkiej maści potworów i bestii, stanowi nieprzebrane źródło inspiracji,  stwarzającej możliwości odbycia fascynującej podróży w czasy naszych praprzodków.

Warto w tym kontekście pochylić się nad najnowszą publikacją znanego badacza i  popularyzatora dziejów dawnych  Artura Szrejtera,   zatytułowaną „Herosi mitów germańskich. Sigurd pogromca smoków i inni Wolsungowie . Jest to jeden z tych pisarzy którego nazwisko warto zapamiętać,  zarówno w odniesieniu do książek, które już napisał ( miałem okazje zapoznać się z dwiema z nich „Wielka wyprawa księcia Racibora”, „Pod Pogańskim Sztandarem…”, szczerze je polecam) jak  i przyszłych projektów, którymi, jak sądzę, jeszcze nie raz nas mile zaskoczy.

 Tym razem zabiera nas on w odległą,  klimatyczną choć miejscami surową i mroczną wyprawę w świat  starych germańskich sag i bohaterów z  legendarnego rodu Wölsungów : Sigurd, Sigi, Rerir, Wölsung, Sigmund, Sinfjötli i inni. Bohaterów, którym daleko od archetypu rycerza bez  skazy,  których czyny (oczywiście w naszym współczesnym ujęciu) mimo aktów szalonej odwagi i poświęcenia, pełne są bezprzykładnego okrucieństwa,  folgowania namiętnościom,  skrytobójstwa, cudzołóstwa , dzieciobójstwa, pospolitego mordu, zdrady, zawiści, chciwości…

 Książka zbudowana jest z dwóch wyraźnie oddzielonych części. Pierwsza, to autorski przekład pochodzących z sag, trzydziestu sześciu opowieści, odnoszących się do w/w rodu i wątków bezpośrednio z nim powiązanych. Część druga, znacznie ciekawsza, moim zdaniem, to już oparta na zdobyczach nauki z zakresu historii, etnografii, lingwistyki, archeologii, religioznawstwa i innych dziedzin,  dogłębna analiza zawartych w nich treści, przedstawiona na przykładzie losach poszczególnych postaci oraz wpływu jaki wywierały one na kształtowanie się świadomości i postaw potomnych. Artur Szrejter   odnosi się w niej  do  wielu zagadnień mitologii germańskiej, jej zasięgu oraz  towarzyszących jej przeobrażeń dokonywanych na płaszczyźnie  kulturowej, politycznej, obyczajowej  religijnej, symbolicznej, ze szczególnym uwzględnianiem wizerunku mitycznego herosa i jego miejsca w rozpatrywanej czasowo  przestrzeni.

Losy poszczególnych członków  rodu Wölsungów są odbiciem tego jak ów wzorzec  ewoluował i  dostosowywał się  do aktualnych uwarunkowań i potrzeb. Również dziś, w dobie zwiększonego zainteresowania  kulturą skandynawską  oraz życiem i wyprawami Wikingów (prawdziwy zalew literatury, filmów, seriali…) możemy zaobserwować ten proces, choć naturalnie w trochę innej formie,

„Część mitycznych bohaterów miała historyczne pierwowzory, większość zapewne nie, ale w tworzeniu a potem pojmowaniu „wzoru herosa” było to bez większego znaczenia. Ważniejsze było, jak taki „ideał” wpływał na postępowanie realnie istniejących ludzi. Książka ta dotyczy jednak w głównej mierze wpływu odwrotnego: jak pod naciskiem przemian społecznych, politycznych, gospodarczych i świadomościowych w ciągu wieków przeobrażały się opowieści o bohaterach, a w konsekwencji i postaci samych herosów wyobrażane w przekazach ustnych a potem pisanych. Spróbuje uchwycić etapy owych  przekształceń na przykładzie kilku królów, wodzów i wojowników z mitycznego rodu starogermańskich  Wölsungów.

 Podobnie jak w poprzednich publikacjach tego autora na uwagę  zasługuję jego literacki styl, odznaczający się, oprócz dużej staranności (o ogromnej wiedzy i  wartościach typowo merytorycznych nie wspominam, bo są one oczywiste) dużą umiejętnością  łączenia, we właściwych proporcjach, typowo ukierunkowanej historycznej wiedzy z niemal  swobodną literacką opowieścią (miejscami ocierająca się o gawędę), która nie nuży  czytelnika, lecz potrafi pobudzić w nim wyobraźnie i chęć poznania czegoś nowego. To wielka umiejętność z którą nie wszyscy  autorzy (mimo, zapewne, dobrych chęci) książek popularnonaukowych   sobie radzą.

Lektura wzbogacona jest dodatkowo krótkimi, pojawiającymi się przy każdym z rozdziałów, notkami dotyczącymi etymologi imienia herosa, przedziału czasowego, obszaru, powiązań rodowych oraz aneksami w których znajdziemy  drzewo genealogiczne  oraz  opisy  okresów chronologicznym, znalezisk i kultur archeologicznych,  wymienionych w pracy.  

 Książka Artura Szrejtera „Herosi mitów germańskich. Sigurd pogromca smoków i inni Wolsungowie”  wydana jest w sposób niezwykle profesjonalny i  pod względem edytorskim bez zarzutu (twarda oprawa, bardzo dobra jakość papieru i druku, przejrzystość tekstu), ale do tego  Wydawnictwo ERICA już na przyzwyczaiło i chwała mu za to.  Zdecydowanie polecam.

 

Peaky Blinders-serial