„Aby zachować choć część dawnej niezależności umysłowej musiały pogodzić się z pełną marginalizacją w społeczeństwie, w którym w cenie był daleko idący konformizm i uległość. Ich walka choć cicha, niemal niezauważalna, była niezwykle dramatyczna i w znacznej mierze skazana na porażkę, gdyż ludzi takich jak one było coraz mniej, a system mimo kryzysów, zdawał się niewzruszonym monolitem”.
Piotr Jaźwiński po raz kolejny udowadnia nam swoją twórczością iż historia naszego kraju, w całej swej złożoności, burzliwość, niewątpliwym tragizmie oraz ogromnym bagażem rozmaitych zagadnień i problemów, jest tą dziedziną, której uczymy się i wciąż odkrywamy na nowo. Po serii publikacji skupionych wokół tematyki (i wybranych jej fragmentów) dwudziestolecia międzywojennego, przyszedł czasy na trochę późniejsze i odmienne ustrojowo: najpierw rok 1939 i ucieczka z ogarniętego wojenną pożogą Wołynia, a później popaździernikowe czasy komunistycznego dyktatu Władysława Gomułki i jego ekipy. O ile jednak poprzednie publikacje były wyraźnie, mimo literackiego zacięcia, pozycjami popularnonaukowymi i poznawczymi („Oficerowie i dżentelmeni”, „Oficerowie i konie”) o tyle ta wyraźnie nacechowana jest pierwiastkiem bardzo osobistym i emocjonalnym. I nic w tym dziwnego. Bohaterami a właściwie bohaterkami lektury są bowiem babka, matka oraz ciotka autora i to właśnie przez pryzmat ich życia obserwujemy toczący się ciąg wydarzeń i zachodzące w naszym kraju zmiany. To podyktowana personalnym wymiarem i rodzinnym dramatem bolesna, wewnętrzna podróż, naznaczona traumą wojny, konspiracji, grozą przesiedlenia i trudnymi procesami asymilacji i odnajdywania się w socjalistycznej PRL-owskiej, rzeczywistości, lat 50 i 60 XX wieku. To opowieść o trójce dzielnych kobiet, które wyrwane ze stabilnego, tradycyjnego środowiska, uporządkowanego życia i bezpiecznego domu (pełnego patriotyzmu, poszanowania dla kultury, religii i dorobku pokoleń) rzucone zostały brutalnie w „ramiona” nowej komunistycznej już ojczyzny, w której, chcąc tego czy nie, musiały ułożyć sobie i swoim dzieciom życie. Życie we wrogim im systemie, którego nie rozumiały, nie akceptowały i który kłócił się całkowicie z hołdowanymi przez nie ponadczasowymi wartościami, którym wciąż, mimo zmieniających się gwałtownie okoliczności pozostały wierne. Ich losy to historia o codziennym (niekiedy drobnym i prozaicznym) zmaganiu się z dziejową niesprawiedliwością, absurdalnością, partyjno-urzędniczą głupotą i szarzyzną powojennych czasów w Polsce. O ciągłych, powtarzających się próbach ocalenia okruchów dawnego życia: kultury, tradycji, pamięci i tych wszystkich materialnych i niematerialnych (głęboko zakorzenionych w podświadomości) przejawów przedwojennego świata Rzeczypospolitej.
„Ostatnim bastionem ich oporu i tym co oświetlało nieco niepewną przyszłość, było domowe zacisze i tradycja pieczołowicie przekazywana następnemu pokoleniu, które miało dożyc lepszych czasów. Choć cierpiały niedostatek kierowały się zasadą, że biedę należy znosić po królewsku, a tradycja to nie tylko pamięć i celebracja świąt, marginalizowanych przez władze państwowe i skazanych na zapomnienie”.
To naprawdę poruszająca opowieść o ludziach, którzy mimo zaistniałych historyczno- politycznych okoliczności i przeciwności losu, nigdy (na całe szczęście) nie wyzwolili się ze swoich „Kresów” i swojej „kresowości „. Myślę ze właśnie dzięki temu (ich dzieje są odbiciem losu wielu polskich rodzin pochodzących z dawnych wschodnich regionów Polski) mimo upływu dziesięcioleci i wielu burzliwych wydarzeń rozgrywających na ich przestrzeni, nasza pamięć o zabranych nam przy jałtańskim stole ziemiach jest wciąż tak żywa.
Książka Piotra i Aleksandra Jaźwińskich „Wołynianki” wzbogacona jest dodatkowo licznymi (również rodzinnymi) fotografiami, fragmentami gazet i cytatami odnoszącymi się do omawianego okresu i towarzyszących mu zagadnień, które również stają się pewną formą udokumentowania zawartych w lekturze treści. Naprawdę polecam.