„Śmierci poety towarzyszyła anegdota. W kieszeni garnituru poety znaleziono serwetkę z którejś z zakopiańskich knajp z nagryzmolonym zdaniem „Ze względu na oszczędność polecam zgasić światłość wiekuistą, którą mi może będzie świecić. To był klasyczny tuwimowski rodnik, pomysł na nowy wiersz. Tak pożegnał się ze światem poeta liczony miedzy największych”
To już moje trzecie spotkanie z twórczością Mariusza Urbanka ( po pozycjach: „Broniewski. Miłość, wódka, polityka” i „Szwoleżer na pegazie” o Bolesławie Wieniawie –Długoszowskim) i trzecia, znakomicie napisana, biograficzna opowieść o ważnej polskiej postaci ubiegłego wieku. Tym razem będzie to historia życia i twórczości jednego z największych poetów naszego kraju Juliana Tuwima. Obdarzonego niesłychanym talentem artysty, który jak wielu mu podobnych dał się uwikłać w skomplikowane meandry naszej trudnej i tragicznej historii: Polaka, Żyda. Polskiego –Żyda, patrioty, obrazoburcy, pacyfisty, emigranta a w końcu piewcy i propagatora polskiego komunizmu.
Na jego utworach, zwłaszcza tych dla dzieci ( „Lokomotywa”, „Ptasie radio”, „Murzynek Bambo”) wychowały się całe pokolenia a jego utrwalony w potocznej świadomości Polaków wizerunek, jawił się niemal spiżowo i nieziszczalnie. Niestety, w zetknięciu z rzeczywistością, którą poznajemy dzięki pisarzom takim jak Marcin Urbanek, coraz częściej okazuje się że na owej posągowej postaci pojawiają się wyraźne rysy i pęknięcia. I jest ich całkiem sporo…
Autor wiedzie nas w swej biograficznej opowieści (używam tego określenia, gdyż nie jest to tylko suche i encyklopedyczne odzwierciedlenie znanych powszechnie faktów) poprzez koleje i zakręty losu tego poety oraz ważne wydarzenia z jego życia i kariery: od lat najmłodszych, przez pierwsze literackie próby, najciekawszy i najbardziej płodny okres dwudziestolecia międzywojennego oraz działalności grupy „Skamander”, czasy emigracyjne ( Paryż, Lizbona, Rio de Janeiro, Nowy York) na kontrowersyjnym i ocierającym się, dla wielu, o narodową zdradę, powrocie do powojennej, komunistycznej już Polski kończąc. To właśnie ten rozdział jego życia jest w lekturze szczególnie wyeksponowany i dla mnie osobiście zdecydowanie najciekawszy. Jest to bowiem fragment życia artysty, który rzuca zupełnie inne światło na jego życiową postawę i twórczość. Bo o ile w odniesieniu do Władysława Broniewskiego (i jego przedwojenne, lewicowo- komunistyczne poglądy i sympatie ) rozgrzeszenie przychodzi łatwiej, to w przypadku Juliana Tuwima sprawa jest trudniejsza i mniej wyrazista.
„Powrót do kraju oznaczał konieczność pisania i mówienia rzeczy, których wymagała od niego władza, skwapliwie egzekwując od poety zapłatę za każdy gest i pochwałę pod jego adresem”.
„Wygłaszając płomienne przemówienia o zmiażdżeniu przemocy kapitalistów i niepowstrzymanym rozwoju, Tuwim wykonywał zadanie, które wraz z nim odrabiali również miedzy innymi: Iwaszkiewicz, Wat, Broniewski, Jastrun. Jak większość pisarzy, których nazwiska cokolwiek znaczyły musiał być na kongresie zjednoczeniowym. Ale tylko on zachowywał się manifestacyjnie aż do histerii, zanotowała w „Dzienniku” Maria Dąbrowska, która siedziała na kongresie za Tuwimem. ”Wyglądał jak stary lichwiarz, z obrazu, nie pamiętam już którego mistrza, również krzyczał i klaskał, i wstawał, a prócz tego co chwile wyrzucał w prawo i w lewo pięść”.
To sylwetka człowieka, który dal się uwieś przez system (oczywiście jak wielu innych, ale to przecież żadne wytłumaczenie), uwierzyć w socjalistyczny miraż, zaprzedając (nie bezinteresownie, oczywiście) swój ponadprzeciętny literacki talent w propagandowy mechanizm komunistycznego państwa i przyświecające mu ideologiczne cele. Postać stająca się z czasem, wzbudzającą politowanie karykaturą samego siebie, którego po latach hołubienia i wynoszenia na piedestał z lekceważeniem zaczyna traktować nawet sama „ludowa władza”.
„Julian Tuwim doświadczył losu artystów, którzy poszli na służbę idei, a trafili w niewolę cynicznych oportunistów. Idee zastąpiła ideologia, służąca jedynie utrzymaniu władzy. Im bardziej nowa władza krzepła, utwierdzając się w poczuciu nieomylności i bezkarności, tym poeta stawał się mniej potrzebny”.
Wielkiego poety (tego nie odmawiali mu nawet bardzo krytyczni w stosunku do niego pisarze i działacze emigracyjni) który przełożył wygodne i dostatnie życie, fundowane mu przez państwo, nad wierność samemu sobie. Wyniszczany przez liczne choroby, cierpiący na powtarzające się depresje, zmagający się z niemocą twórczą, wyrzutami sumienia i alkoholowym nałogiem, wciąż jednak firmujący, swoim nazwiskiem, zbrodniczy, totalitarny ustrój.
„Pił, żeby poradzić sobie z lękami i odegnać dręczące do demony. Najczęściej w samotności, wyjście z domu kosztowało za dużo wysiłku. Ale kiedy tylko pozwalała na to choroba, wpadał z butelką swojej ulubionej wódki Eksportowej do któregoś z przyjaciół, zwykle od razu z zakąskami (przewidująco)…”
Być może jego tragedią było to iż nie doczekał Polskiego Października 1956 roku i okresu tzw.”odwilży” (zmarł 27 grudnia 1953 roku) i nie dana była mu możliwość rehabilitacji swojej twórczości i postawy, co stało się udziałem licznego grona naszych ówczesnych literatów, ale tego naturalnie się już nie dowiemy…
Podobnie jak w przypadki biografii Władysław Broniewskiego lektura kończy się wywiadem z córką Ewą, która łagodzi trochę wizerunek artysty, ukazując go w światłe zupełnie osobistym i rodzinnym.
To co w tej książce naprawdę zachwyca i zasługuje na nasza uwagę to ogromny pisarski talent i prawdziwy dar opowiadania autora (niemal gawędziarski, choć, dodajmy, właściwie podbudowany merytorycznie), który tworzy niezwykle barwną, obszerną i wieloaspektową biografię twórcy i jego czasów. Licznie wspomaganą zdjęciami, fragmentami utworów Juliana Tuwima, mało znanymi faktami z jego życia, wspomnieniami bliskich i znajomych oraz rozmaitymi ciekawostkami z epoki.
Książka Mariusza Urbanka „Tuwim.Wylękniony bluźnierca” z dużą dozą obiektywizmu stara się przedstawić jedną z najważniejszych literackich postaci XX wieku, która, niezależnie od naszych ocen, na zawsze weszła do kanonu najwybitniejszych polskich twórców. Zdecydowanie polecam.