Archive for styczeń, 2016

„Władysław Broniewski.Miłość, wódka, polityka”

„Bo to tak, jakbym orłowi polskiemu urwał głowę…”

Po znakomitej biografii Bolesława Wieniawy-Długoszewskiego  nabrałem ogromnego szacunku  dla jej twórcy, Mariusza Urbanka i przemożnej chęci sięgnięcia po inne publikacje tego autora. Wybór padł  na pozycje zatytułowaną „Władysław Broniewski. Miłość, wódka, polityka”. Stało się tak, po części, dlatego iż jego postać, burzliwy życiorys oraz kontrowersje jaki wzbudzał za życia i po śmierci  przyciągały mnie swoją niejednoznacznością,  wzbudzając chęć poszerzenia swojej dotychczasowej  wiedzy. Po cześć również  dlatego iż Władysław  Broniewski nigdy nie jawił mi się jako symbol zaprzedania i zdrady sprawy polskiej i ogólnonarodowych  wartości (mimo swoich niewątpliwych komunistycznych czy lewicowych przekonań politycznych, firmowania swoim nazwiskiem powojennych przemian, zachodzących w naszym kraju i pisanych pod partyjne dyktando wiernopoddańczych tekstów). Raczej  jako postać zagubiona czy zaplątana w meandry historii,  po którym przejechał się walec dziejów i  który nie był w stanie udźwignąć (na trzeźwo) otaczającej go, nagle, nowej  rzeczywistości. Publikacja przybliża nam  mało znane a ukrywane przez elity PRL- owskiego państwa (nie mieściły się one w „jedynie słusznym” wizerunku socjalistycznego artysty) elementy  jego barwnego życie życia.

„Zarówno władza, jak i ci, którzy na zamówienie budowali legendę proletariackiego wieszcza, dobrze znali jego życiorys. Wiedzieli że siedział w sowieckim więzieniu i że „zdradził „, opuszczając ZSRR z armią Andersa, ale nie wolno im było o tym mówić”

Legionista, wielbiciel Józefa Piłsudskiego, bohater wojny polsko-bolszewicki (odznaczony Krzyżem Virtuti Militari i kilkakrotnie Krzyżem Walecznym) więziony przez sanacje. Komunista, który przeszedł ponurą gehennę stalinowskich więzień. Żołnierz armii Andersa, symbol i ikona komunistycznego porządku w Polsce, który nigdy nie był członkiem partii, poeta, stawiany za wzór socjalistycznej kultury i sztuki, który nigdy nie podpisał deklaracji socrealizmu. Hołubiony  przez nowe władze i sekowany przez przedstawicieli  emigracji i środowiska niepodległościowe, który nie bał się upominać o pomordowanych w ZSRR polskich twórców i przedstawicieli lewicy.  Artysta, który zdecydowanie i z  charakterystyczną dla siebie bezpośredniością odrzucił propozycje Bolesława Bieruta, namawianego go do  napisania  nowego polskiego hymnu,  będącego chyba dla każdego poety, swoistym, literackim odpowiednikiem „Świętego  Graala”.

 – Wy chcecie, towarzysz Bolesław, żebym ja napisał nowy tekst do hymnu narodowego. Ja to potrafię. Ja jeden ! Ale ja hymnu narodowego  nie będę zmieniał. Nie będę, bo nie mogę! Bo nie chcę!

A po chwili, jeszcze raz, ciszej:
– Bo to tak, jakbym orłowi polskiemu urwał głowę.
Wyłania nam się z treści obraz człowieka wielu sprzeczności, o złożonej, targanej licznymi emocjami osobowości  i skomplikowanej naturze, zmagającego się  (i stopniowo przegrywającego) z  alkoholowym nałogiem. Takie skrzyżowanie rewolucyjnego barda z dawnym , kresowym szlachetką,  rogatej, polskiej duszy nad którą próbował zapanować system.

„Rewolucja dała mu dobrobyt, a nawet komfort, ale nie dała szczęścia  ani spokoju. „Lokomotywa dziejów ” którą opiewał, to nie był  tak naprawdę jego pojazd. Broniewski był czystej krwi lirykiem, wielkim poetą lirycznym-pisał Mieroszewski. „O polityce, materializmie historycznym, Marksie, Engelsie, Leninie – Broniewski nie miał pojęcia. Był szlacheckim radykałem – było  takich wielu – urzeczonym mitem rewolucji”.

Książka Mariusza Urbanka  z dużą dozą obiektywizmu stara się  przedstawić tą jedną z najciekawszych i najbarwniejszych postaci polskich twórców XX wieku, obalając przy tym liczne narosłe i utrwalone w obiegowej opinii publicznej mity i przekłamania. Autor oddaje w nasze ręce naprawdę bardzo obszerną i niezwykle merytorycznie  potraktowaną biografię, wspartą  licznymi zdjęciami, fragmentami utworów oraz relacjami wielu,  bliskich  mu osób,  oraz wywiadem (polecam go szczególnie) z jego przybraną córka Marią.

Biografię  w której  oprócz wątków politycznych, ideologicznych i bardzo duży nacisk położony został na sprawy osobiste i rodzinne (w sposób szczególny na opis jego relacji z kobietami) bez których pełne zrozumienie jego życiorysu  stałoby się trudne.

W książce „Władysław Broniewski. Miłość, wódka, polityka” udało się autorowi  stworzyć naprawdę wnikliwy,  ciekawy a miejscami poruszający portret  człowieka oraz   czasów w których przyszło mu żyć i  tworzyć (a czasami współtworzyć) starając się zburzyć zarówno jego czarną legendę jak i ściągnąć  z komunistycznego piedestału.

Nie chce zdradzać więcej, by nie psuć czytelnikowi  przyjemności obcowania z lekturą, ale jest to zdecydowanie jedna z najciekawszych pozycji z jaką udało mi się zetknąć ostatnimi czasy. Zdecydowanie polecam. Duże uznanie dla Wydawnictwa Iskry za bardzo dobre i profesjonalne wydanie (twarda oprawa z obwolutą) lektury.

Joanna Puchalska „Kresowi Sarmaci”.

 „Sarmatyzm jako system wartości, a nie jak ideologia szlacheckich pijanic i rozrabiaków, umożliwił Polakom przetrwanie trudnych czasów rozbiorów. Był skuteczna bronią przeciw zaborcom. Ci zaś dobrze wiedzieli, że niszcząc szlachtę i inteligencję, łatwiej sobie podporządkują inne grupy społeczne”

Często, zwłaszcza w literaturze historycznej, mamy do czynienia z opinią głoszącą   iż prawdzie serce dawnej Rzeczypospolitej biło na jej tzw. Kresach (Marszałek Józef Piłsudski bardzo obruszał się na to określenie) i trzeba przyznać iż  w światłe konkretnych wydarzeń i analiz życiorysów naszych rodaków,  naprawdę trudno z tezą tą polemizować.
Dziś, mam w swoich rekach publikacje  Joanny Puchalskiej  zatytułowaną „Kresowi Sarmaci”  będącą znakomicie  odkurzoną (składającą się z czternastu opowieści), wielobarwną historią tamtych ziem,  wpisaną w burzliwe  i  niekiedy bardzo dramatyczne  losy jej przedstawicieli. Znajdziemy wśród nich ziemian, księży, działaczy politycznych i  społecznych, niepodległościowych powstańców, żołnierzy i  artystów. Ludzi wrzuconych w  wir  skomplikowanych, historycznych  procesów i zdarzeń,  które na przestrzeni wieków raz po raz  przelewały się przez nasze ziemię a  którzy, bez względu na zmieniające się dziejowe okoliczności, kultywowali  polskość oraz  przywiązanie do naszej wielowiekowej tradycji, religii i  kultury.

„Sarmata bronił świętej wiary katolickiej, nie żałując przy tym własnego życia i wolności […]. I zawsze gotów był się stawić na wezwanie ojczyzny. Wreszcie, sarmata  umiał cieszyć się pięknem świata odziedziczonego po przodkach, a niektórzy dzięki danym od boga talentom potrafili o tym, odziedziczonym pięknie opowiedzieć sztuką  słowa czy obrazu[…]”

Książka, oprócz niewątpliwie bardzo dobrego literackiego warsztatu pisarki, uderza ogromnym autentyzmem (naturalnie, właściwie  merytorycznie ugruntowanym) oraz wyraźnie wyczuwalną w tekście  nostalgia i sentymentem  za świtam, który  już dawno przeminął. Światem,  który tak bardzo zrósł się z naszą  narodową świadomością  i pamięcią iż  mimo niekorzystnych dla na  powojennych, terytorialnych rozstrzygnięć, pozostał gdzieś z nami na zawsze.  Lektura napisana jest z dużym emocjonalnym zacięciem (udzielającym się czytelnikowi), pasją i pragnieniem ocalenia choć pojedynczych szczątków, faktów i zjawisk tak charakterystycznych dla owych czasów i miejsc.

Do mnie osobiście przemówiły szczególnie dwie z tych opowieści, rozgrywające się w dwóch zupełnie rożnych przedziałach czasowych i okolicznościach
Pierwsza, przybliżająca nam znane z Mickiewiczowskiego arcydzieła „Pan Tadeusz”, tu pokazane na  autentycznych przykładach, zjawisko tzw. zajazdów,  przy pomocy których szlachta polska (wobec opieszałości sadowych egzekucji ) zbrojnie dochodziła swoich praw.
„Podczas lektury dokumentów sądowych z epoki Mickiewicza, dotyczących niewielkiego obszaru Nowogródczyzny, trudno oprzeć się wrażeniu, że procesy, wzajemne zajeżdżanie i najeżdżanie się stanowiło coś  w rodzaju urozmaicenia  spokojnego życia na wsi. Pod koniec XVIII wieku dookoła się procesują, ciągle dochodzi na naruszania granic czyjejś własności”.
Druga, to biografia rotmistrza Brzozowskiego, będąca dramatyczny odzwierciedleniem losów wielu polskich, kresowych patriotów,  naznaczonych przez wojnę i związane z nią bezkompromisowe, życiowe  wybory. 
Opisując tą  publikacje nie sposób nie wspomnieć o naprawdę pięknym i profesjonalnym wydaniu lektury (naprawdę duży ukłon w stronę Wydawnictwa  Fronda) zaopatrzonej w porządną, twardą oprawę, solidne przeszycie  oraz wysoką jakość papieru i druku, co znacznie wydłuży jej żywotność i możliwości korzystania z zawartych w niej interesujących treści.


MALCOLM X- film biograficzny

Tragiczna biografia jednego z najważniejszych amerykańskich działaczy walczących o prawa Afroamerykanów. Rewelacyjna rola Denzela Washingtona…

Jacek Piekara „Ja, inkwizytor. Kościany galeon”

„OTO ON – INKWIZYTOR I SŁUGA BOŻY.
CZŁOWIEK GŁĘBOKIEJ WIARY…
Naturalnie już wcześniej zetknąłem się z twórczością Jacka Piekary (co zrozumiałe, zważywszy na jego znaczny literacki dorobek), tym samym również z cyklem dotyczącym inkwizytora Mordimera Madderdina.  Nie jestem, jednak, na tyle zaznajomiony i zorientowany w zawiłościach tego Uniwersum by prezentowaną tu powieść rozpatrywać jako cześć pewnej, większej całości .

Potraktuje ją więc zupełnie  jednostkowo (doskonale broni się, zresztą, w takiej formie sama) w pewnym oderwaniu od szerszego kontekstu  zdarzeń  i budowanego z  rozmachem  świata przedstawionego.

Świata, w którym Jezus Chrystus nie umarł, bynajmniej, męczeńska śmiercią na krzyżu, lecz zszedłszy z niego  wywarł srogą zemstę na swoich oprawcach oraz  ciemiężycielach nowej religii,  budując od podstaw  jej  potęgę i wpływy. Świata, w którym na straży rosnących i sukcesywnie utrwalanych, chrześcijańskich wpływów stoi Święte Oficjum  i rzesza specjalnie wyszkolonych, gotowych na wszystko inkwizytorów. Takich jak nasz bohater …

To właśnie jemu towarzyszyć będziemy  w pozornie łatwej i nieskomplikowanej misji,  mającej na celu wyjaśnienie zagadki tajemniczego  zaginięcia (gdzieś u wybrzeży odległych Wysp Farskich) załogi handlowego statku. Jak możemy się, jednak, domyślać, cała sprawa okaże się bardziej niebezpieczna i złożona  niż z  pozoru sądziliśmy, zaś udział sił nieczystych (potężnych demonów,  czarnej magii a  zwłaszcza  przekraczającego  wszelkie ludzkie wyobrażę, tytułowego,   mitycznego Kościanego Galeonu) sprawi iż prawdopodobieństwo ujścia z życiem  zacznie maleć z godziny na godzinę.

” I oto widzieliśmy Galeon w całej jego potwornej  i majestatycznej okazałości.[…] Burty statku zostały złożone z kości. Widziałem to dokładnie. Klatki piersiowe z wystającymi na boki żebrami. Tysiące. Może nawet miliony, gdyż wzrok tak szybko gubił się  na tych identycznie wyglądających elementach, że policzenie ich wydawało się nieosiągalne. Pokład był cały ułożony ze skóry. Z żywej, ruszającej się skóry, pod którą drgały mięśnie i toczyły krew żyły. Najstraszniejsze w tym wszystkim były twarze. Tysiące twarzy wykrzywionych w paroksyzmie bólu, z ustami rozwartymi w niemym krzyku, z oczami wybałuszonymi  i wpatrzonymi  gdzieś w niezmierzony kosmos własnej męki”.

Bardzo dobra, sugestywna kreacja  głównego bohatera, zawiła, wciągająca  intryga, naznaczona bardzo okrutnymi (niekiedy wręcz makabrycznymi ) elementarni fabuły i akcji, które budują określony klimat i koloryt  zdarzeń, sprawiają iż lektura Jacka Piekary przedstawia się naprawdę interesująco. Jeśli dodamy do tego charakterystyczny dla autora styl, umiejętnie prowadzaną narrację oraz niezwykle wnikliwy zmysł obserwacji meandrów ludzkiej natury (również jej ciemniejszej strony) otrzymamy  powieść, która z pewnością  umili nam kilka  zimowych wieczorów.  Książka  „Ja, inkwizytor. Kościany galeon”  to kolejny przykład  dobrej, rodzimej literatury fantastycznej. Nie wiem czy spełni oczekiwania  fanów i entuzjastów wspomnianego cyklu,  ale moje spełnił.

Pierre de Villemarest „Borman i /Gestapo/ Muller na usługach Stalina”.

Niemal już od samego zdobycia Berlina,  pieczętującego ostateczny upadek III Rzeszy, co  jakiś czas pojawiają się mniej lub bardziej sensacyjne doniesienia i hipotezy dotyczące tajemniczych powojennych losów wielu niemieckich dygnitarzy i zbrodniarzy wojennych. Dotyczy to  zwłaszcza tych największego formatu jak Martin Bormann (generał SS, szef kancelarii NSDAP i najbliższy współpracownik Adolfa Hitlera) czy Heinrich Muller (wszechwładny szef Gestapo – Urzędu IV w Głównym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA).

Na bazie tych doniesień powstały setki różnorakich, niekiedy zupełnie fantastycznych opracowań, książek, filmów oraz  często pisanych pod polityczne dyktando dokumentów o dość różnym poziomie merytorycznej i historycznej wiarygodności. Zwykle traktuje je z dystansem, pobłażaniem a niekiedy z wyraźnym przymrużeniem oka. Nieco inaczej ma się to z lekturą Pierre de Villemarest, zatytułowaną „Borman i /Gestapo/ Muller na usługach Stalina”, publikacji  będącej rezultatem wieloletnich, szczegółowych, metodycznie  i wielotorowo prowadzonych badań, dotyczących samego zniknięcia tych dwóch postaci oraz  ich (domniemanych) dalszych, powojennych losów. To próba rekonstrukcji tego w jaki sposób udało im się wydostać z oblężonej niemieckiej stolicy, uniknąć schwytania i osądzenia przed Międzynarodowy Trybunał w Norymberdze, tego kto im w tym pomagał i jak wyglądało ich późniejsze życie i działalność (bo zdaniem aurora takiej nie zaprzestali). Oczywiście (jak to często bywa z tego rodzaju pozycjami), z głoszonymi przez pisarza tezami możemy się zgadzać się lub też nie, jednak zebrany materiał dowodowy (wsparty relacjami licznych świadków) połączony z rzeczową, przemyślaną i spójną argumentacją trafia do czytelnika, zmuszając do zastanowienia  i niekiedy weryfikacji posiadanej dotychczas wiedzy. Nie bez wpływu na odbiór tej publikacji jest też osoba samego autora: agenta  francuskich służb specjalnych  DGER, mającego doświadczenie, rozległą  wiedzę oraz możliwości kontaktów z niemiecką  agendami (Abwera) oraz ludźmi z najbliższego otoczenia Bormanna i Mullera. Autor podjął się karkołomnej próby prześledzenia losów  dwóch nazistowskich arcy-zbrodniarzy, zarówno w kontekście osobistym jak i błyskotliwych (choć pełnych niewygodnych faktów i tajemnic) karier w hitlerowskim aparacie władzy,  rekonstrukcji ich powojennych losów aż do domniemanych śmierci (Bormanna w Paragwaju,  Mullera w Związku Radzieckim). Szczególnie interesuje go ich udział w transferze, poza granice walącej się hitlerowskiej dyktatury, ogromnego majątku III Rzeszy (później przez nich nadzorowanego) mającego w przyszłości posłużyć odbudowie nowego, niemieckiego państwa oraz kupić bezkarność i dostatnie życie dla byłych nazistowskich prominentów i zbrodniarzy. Tajna współpraca  z radzieckimi służbami wywiadowczymi Wiktora Abakumowa, które stały się gwarantem ich nietykalności, otaczając swoją, oczywiście nie bezinteresowną protekcją. Odbudowa siatek wywiadowczo – informacyjnych, tym razem pod auspicjami NRD, opartych na wiedzy i szerokich  przedwojennych i wojennych kontaktach. Tworzenie międzynarodowych polityczno-biznesowych powiązań obejmujących swym rozmachem oprócz Europy również Afrykę, Bliski Wschód i obie Ameryki.

To co jest niezwykle ciekawe w tej książce,  to obraz powojennego zmieniającego się  układu sił, przenikanie się wpływów i  bezpardonowe gry  wywiadowcze toczone  na niemal wszystkich kontynentach.  Opis mechanizmów przejmowania i  sprawowania władzy, działalność i ścieranie się rożnych międzynarodowych organizacji (agenturalnych i wojskowych)  dbających jedynie o swoje partykularne interesy i próbujących w zbliżającej się nowej polityczno -militarnej  rzeczywistości, wykroić dla siebie jak największy kawałek „niemieckiego tortu”. Co tym cenniejsze iż widziane jest to  oczami człowieka, który był w te działania osobiście zaangażowany a tym samym znajdował się blisko opisywanych wydarzeń. To świat (brutalny, wynaturzony, okrutny, cyniczny i zbrukany krwią) pełny głęboko skrywanych życiorysów i  tajemnic, dotyczących  ludzi i wydarzeń, które miały miejsce w czasie wojny i długo po jej zakończeniu.

Mimo licznych kontrowersji, które niewątpliwie wzbudza  książka Pierra de Villemaresta  „Borman i /Gestapo/ Muller na usługach Stalina” jest to z całą pewnością pozycja,  która zasługuje na naszą uwagę i z którą naprawdę warto się zapoznać. Bo czyż ludzie przez tyle lat utrzymujący się  na szczytach hitlerowskiej władzy (gdzie trwała nieprzerwana, bezpardonowa walka o pozycję i wpływy) dysponując wiedzą,  odpowiednimi  możliwościami  i środkami oraz świadomością tego, co czeka ich z rąk zwycięskiej koalicji, byli na tyle naiwni by nie zabezpieczyć się na przyszłość… Daje to do myślenia….

 

HOMELAND-serial godny polecenia

Po ośmiu latach niewoli w Iraku sierżant korpusu piechoty morskiej powraca do Stanów Zjednoczonych jako bohater. Agentka CIA podejrzewa, że może on planować zamach terrorystyczny.

Bernard Cornwell „Płonące ziemie”

 „Przeznaczenie jest wszystkim”

 Po  dwóch latach pojawiła się długo oczekiwana , piąta już, odsłona, jednego z moich ulubionych historyczno-powieściowych cykli „Wojny wikingów”, zatytułowana „Płonące ziemie”. Powraca główny bohater i jednocześnie narrator opowieść, sławny saski wojownik Uhtred Ragnarson (Uhtred z Bebbanburga),  któremu będziemy mieli okazje towarzyszyć w jego kolejnych, niebezpiecznych i  burzliwych zakrętach losu, w które Norny, mityczne prządki życia,  wciąż wplatają, złowróżbne, ciemne nici.

Rok 892 dla starzejącego się i coraz bardziej podupadającego na  zdrowiu król Alfreda i rządzonego przez niego Wessexu, nie jest, niestety,  czasem pokoju, a wymowny tytuł powieści jak najbardziej odzwierciedlać będzie sedno  przedstawionych w treści wydarzeń. Dwa kolejne, następujące po sobie, potężne inwazje armii wikingów pustoszą ogromne połacie kraju,  stawiając pod znakiem zapytania istnienie Kraju Zachodnich Sasów i zakorzenionego w nim   chrześcijaństwa. To również wyzwanie  rzucone  naszego bohaterowi, który wierny złożonej monarsze  przysiędze zmuszony będzie stanąć na czele obrońców, topiąc w duńskiej krwi niepohamowane  ambicje ich wodzów Heralda i Haestena

Bernard Cornwell, po raz kolejny udowadnia nam że jest naprawdę prawdziwym mistrzem gatunku. Cała historia jak zwykle w jego twórczości jest przemyślana, spójna i ciekawie przedstawiona. Podobnie jak w poprzedniej tomach  zabiera nas pisarz  w niezwykłą  podróż po drogach i bezdrożach IX wiecznej  Bretanii, doskonale oddając klimat i specyficzne realia  epoki, oraz jej skomplikowaną sytuację polityczną, obyczajową i społeczną. Z niebywałą łatwością łączy literacką fikcję z prawdziwymi wydarzeniami tego okresu, uderzając ogromną  dynamiką i dbałością o szczegóły. Wiele dowiadujemy się o ówczesnych systemach sprawowania władzy, wierzeniach, zabobonach i zwyczajach ludzi, udziela nam się też wyraźnie  surowy i mroczny wczesno-średniowieczny klimat tamtych czasów. Dużo miejsca poświęca niezmiennie zderzeniu się dwóch przeciwstawnych sobie  religii i światopoglądów (chrześcijańskiego i pogańskiego), czyniąc z nich  jedną z głównych osi swojej powieści, w którą wpisuje  postać Uhtreda i jego najbliższych.

To fantastyczny, ginący w mrokach dziejów  świat, który wciąż nas fascynuje, zachwyca i pobudza  wyobraźnie. Nacechowany jest  mocną, wyrazistą i trzymającą w napięciu akcją oraz  niezwykle realistycznie wyrysowanymi scenami walk, zarówno morskich jak i lądowych, czyli tymi elementami, które tak bardzo lubimy w tego rodzaju literackiej twórczości.

Nie mogę się doczekać kolejnej części. Mam nadzieje iż okres oczekiwania uda się Wydawnictwu Erica odrobinę skrócić. Naprawdę polecam.

Studio BBC podjęło się zekranizowania pierwszej powieść cyklu zatytułowanej „Ostatnie Królestwo”. Zapowiada się ciekawie…